Wyobraźcie
sobie, że jesteście teraz na wielkiej, wystawnej uczcie, na której stoły
uginają się od przepysznego jedzenia. Jest na niej to, co kto lubi. Goloneczka
w miodzie, schabik nadziewany śliwką, łosoś w galarecie, kotlet schabowy ze
świeżą kapustą i nowymi ziemniaczkami, kaczka nadziewana jabłkami, z chrupiącą
skórką, tatar, kącik wiejski, są też przeróżnego rodzaju sałatki, świeże owoce
jak soczyste truskawki, gdzieś tam szarlotka z bitą śmietaną. Zapach tych pyszności
rozprzestrzenia się po całej sali, podrażniając nasze kubki smakowe. Wszystko
tak ładnie pachnie. Wszystko jest w zasięgu naszej ręki, wszystkiego możemy
spróbować, skosztować, wszystkiego, jeśli tylko chcemy.
Eucharystia
jest podobną ucztą.
Wszyscy
zmierzamy do nieba. I jak w życiu codziennym potrzebujemy jeść, aby mieć siłę
do spełniania naszych codziennych obowiązków, tak w drodze do nieba musimy
karmić się Chlebem Eucharystycznym i Słowem Bożym – aby nie ustać w tej drodze.
Ilekroć
na Msze św. się spóźniamy, czynimy jakbyśmy nie jedli przystawki, pierwszego
dania na uczcie, na przyjęciu. Ilekroć wychodzimy z Mszy przed jej zakończeniem
czynimy jakbyśmy wychodzili z uczty przed podaniem deseru. Ilekroć nie słuchamy
Słowa Bożego, nie przyjmujemy Komunii św. czynimy jakbyśmy na przyjęciu nie
poczęstowali się głównym daniem lub ową wisienką na torcie.
Ilekroć
wierząc w Boga, wierząc w życie wieczne, w niebo – rezygnujemy z Mszy Świętej z
lenistwa zachowujemy się jakbyśmy chorowali na anoreksję.
Jakiś czas temu miałem
okazję być w Afryce, na terenach misyjnych. Jednym z etapów pobytu tam, był
pobyt w sektorze nad rzeką. Płynęliśmy od wioski do wioski, gdzie sprawowaliśmy
Msze św. W jednej z takich wiosek rozdawałem Komunie św. Była wyliczona, tyle Świętych
Hostii ile wyspowiadanych osób. Podeszła ostatnia osoba, a na patenie miałem
dwie Hostie. Podałem je więc tej osobie. Już chciałem wracać do ołtarza, kiedy
z przedniej ławki poderwał się mężczyzna, był o kulach, miał przyparaliżowane
nogi. Chciał przyjąć Komunie św. Nie wiem dlaczego nie podszedł wcześniej. W
każdym bądź razie Komunii św. już nie miałem. Łzy stanęły mi w oczach bo
przecież dla tych ludzi Eucharystia sprawowana jest zaledwie 3, 4 razy w roku.
Drugiej Mszy nie mogliśmy odprawić, bo czekali na nas w wiosce oddalonej od tej
o ponad 15 kilometrów. Mężczyzna wrócił do ławki. To było rano. Wieczorem w tej
drugiej wiosce też była Msza. …I był ten mężczyzna. Przyszedł ponad 15
kilometrów przez gęsty las tropikalny. Nie za drogą, bo nad rzeką jej nie ma.
Nie łódką, bo takiej nie posiadał, ale przez gęsty tropik. Przyszedł by
zaspokoić głód Eucharystii.
Czymże
ona jest, że wielu ludzi dla Eucharystii gotowych jest oddać nawet życie, jak
choćby w zeszłe święta wierni z Indii, którzy zostali zamknięci, zatrzaśnięci w
Kościele przez ekstremistów, podczas pasterki i spaleni żywcem. Czymże Ona
jest, że rzesza przed nią upada, rozpłacze się, spowiada, jak pisał ks.
Twardowski.
Dla
wielu z nas jest ona niezrozumiała. Przychodzimy na Nią, bo tak robili nasi
rodzice, dziadkowie, bo tak wypada, bo co powiedzą inni. Odstoimy swoje i mamy
spokój. Obowiązek spełniony. Owszem, tyle tylko że to tak jakby być na
wystawnej uczcie i niczym się nie poczęstować.
Moi
drodzy. Eucharystia ma dla nas potrójny wymiar. Jest uobecnieniem męki i
śmierci Jezusa Chrystusa. To co dokonało się prawie dwa tysiące lat temu na
kalwarii w sposób krwawy, w każdej Eucharystii dokonuje się w sposób bezkrwawy.
Na Mszy św. uobecnia się śmierć Jezusa. Każdorazowo golgotą staje się ołtarz. Dlatego
to podczas liturgii Eucharystycznej kłaniamy się w stronę ołtarza, a nie
tabernakulum. Na nim dokonuje się Ofiara Chrystusa.
Ta
ofiara Chrystusa ma dla nas moc zbawczą. Kapłan konsekrując na ołtarzu chleb i
wino wypowiada słowa Jezusa z Wieczernika: to jest ciało moje, to jest krew
moja, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. Za was i
za wielu czyli za wszystkich. Bo Chrystus umarł za wszystkich. Ile razy
uczestniczymy w Eucharystii i przyjmujemy Eucharystie, zdobywamy zadatek życia
wiecznego.
Trzecim
wymiarem Eucharystii jest pamiątka tamtego wydarzenia z Wieczernika, które dziś
wspominamy. Wielu młodych ludzi, pytanych dlaczego nie chodzą do kościoła
bardzo często odpowiada, że Bóg jest wszędzie i że wolą iść sobie w niedziele
do lasu i tam się pomodlić. Owszem, Jezus jest wszędzie i Jezus nie zabrania
iść do lasu aby tam się pomodlić, ale ustanawiając Eucharystie prosi nas: to
czyńcie na moją pamiątkę, a więc nie idźcie do lasu, ale to czyńcie, sprawujcie
Eucharystie.
Czy
jestem tego świadom? Eucharystia to pokarm na życie wieczne, to umocnienie do
codziennego wzmagania się z trudami życia. To pomoc dla nas, a czasem tak
rzadko z Niej korzystamy. Ludzie w wielu częściach świata nie mają takiej
możliwości. My ją mamy bo dzięki Bogu, mamy wokół nas kapłanów. Ludzi Boga.
Ludzi powołanych przez Boga.
Kapłaństwo.
Powołanie. To wielka tajemnica i wielki niczym niezasłużony dar. Niezależny od
pochodzenia czy statusu majątkowego. Dla jednych
zaszczyt, dla innych powód do kpiny, bo nie raz ktoś cię wyśmieje, że marnujesz
życie. Z
każdym powołaniem jest inaczej. Ojciec Badeni pisał jak to było z Gwarą,
dominikaninem. Otóż jechał sobie raz na koniu przez wąską uliczkę. Ponoć nagle
koń staną dęba, a nasz Gwara spadł wprost do kałuży. Wszystko to stało się na
oczach trzech dziewcząt, które stały akurat w oknie jednej z kamienic. Zaczęły
się śmiać i drwić. Gdy to spostrzegł powiedział: jak tak, to idę na księdza. I
poszedł. Takie powołanie.
Z
usłyszeniem powołania, jak widać, bywa różnie. W każdym bądź razie przychodzi
taki moment w życiu człowieka powołanego, że rzuca wszystko, całe dotychczasowe
życie, rezygnuje ze studiów i idzie do seminarium, do zakonu by poświęcić się
Bogu. Każdy jest inny, każdy posiada inne charyzmaty, inne słabości. Ale
każdego wybrał Jezus. Mógł wybrać mądrzejszych, lepszych, bardziej
konsekwentnych, ale wybrał takich, jakich sam chciał. Jak Apostołów. Jednych
lepszych, drugich ciut mniej lepszych, ale wszystkich do tego samego zadania. A
nie jest ono proste.
Bo
w powołaniu dostrzega się własną niemoc, swoje ubóstwo duchowe, swój grzech,
trudności na modlitwie, w świadectwie dawanym innym ludziom, którzy nie raz
zawstydzają nas swoją postawą.
Bo
ciężko jest mówić innym, że to za czym gonią to marność i pogoń za wiatrem.
Bo
ludzie ciągle patrzą ci na ręce, oceniają, przezywają począwszy od złodziei, a
skończywszy na pedofilach.
Nie
jest łatwo, bo głosząc prawdę i pomagając jednym trzeba narazić się innym,
nieraz możnym tego świata.
Bo
trzeba zaakceptować swoją bezradność, zgodę na to, że zła nie dam rady
wykorzenić z tej ziemi. Bo jak pomóc dziecku, które musi umrzeć, gdyż chce je
zabić, wspierana przez rodzinę, szesnastoletnia dziewczyna, naprawdę
nierozumiejąca, co czyni? Jak dopomóc pijakom natarczywie pukającym do drzwi i drżącym,
ochrypłym głosem błagających o parę złotych, które zaraz za rogiem wymienią na
najtańszy alkohol? Co odpowiedzieć kobiecie zatrzymującej mnie na ulicy, aby
wśród płaczu wykrztusić, że jej syn, ten który najbardziej się udał, bez powodu
zostawił żonę z trójką małych dzieci; albo chłopcu, któremu mama przygotowała
drugie śniadanie do szkoły, a gdy wyszedł - odkręciła kurki gazowej kuchenki?
Jak odnaleźć
tych, którzy odwracają się na sam widok księdza?Pewnie
ktoś pomyśli, że się teraz mądrze, chociaż jestem młodym księdzem. Może i tak,
ale z miesiąca na miesiąc przekonuje się, że kapłaństwo nie jest łatwe, ale
jest piękne. Bo
się komuś pomogło. Bo się z kim tak po prostu porozmawiało. Bo ktoś odszedł od
konfesjonału z ulgą na twarzy, a później przystąpił do Komunii Świętej ze łzami
w oczach, ze wzruszeniem
Kapłaństwo jest piękne bo można
katechizować, pomagać innym w zrozumieniu sensu życia, cierpienia, w ukazaniu
Boga, bo można uświęcać codzienność innych, bo można nieść nadzieje tam gdzie
jej brak.
Każdy kapłan
inaczej wypełnia swoją misję. I możemy mieć nieraz pretensje, że któryś
zrobił coś złego, że ten jest taki, a tamten taki. Że księża to nieroby, że
więcej jedzą niż konie (to zasłyszałem kiedyś, podczas spowiedzi
przedświątecznej, wychodząc na przerwę obiadową – od zdenerwowanego kogoś, kto
nie zdążył przed przerwą się wyspowiadać). Owszem, może to i prawda. Są różni
kapłani. Są ci święci, o których prawie w ogóle się nie mówi, i ci mniej
święci. I dlatego, ze nie jesteśmy idealni: grubi, łysi,
mało przystojni, zbyt mało cierpliwi, zbyt mało wrażliwi – prosimy Was o
modlitwę za nas, abyśmy stawali się święci, aby godzina przy ołtarzu, była
najważniejszą i najświętszą godziną naszego dnia.
Jedno
jest pewne. Kapłan z ludu jest wzięty i dla ludu przeznaczony. Chcecie mieć
lepszych kapłanów. Miejcie lepsze rodziny. Kapłani, powołani do kapłaństwa nie
biorą się z księżyca, ale z domów, z naszych rodzin. Im one świętsze będą tym
świętsi będą nasi przyszli kapłani. I nie mówcie, że mój syn moja córka na
pewno nie zostanie powołana przez Boga, bo możecie się zdziwić jak większość z
naszych rodziców. Nie
oceniajcie więc, ale doceniajcie. Te godziny spędzone w konfesjonałach, te
rozmowy, tą cichą obecność, modlitwę zanoszoną do Boga.
I
jeszcze raz proszę Was, módlcie się za nas, módlcie się za kapłanów. Bo gdy
zabraknie kapłanów – zabraknie nam pokarmu na drogę do nieba.
Świetny, genialny i mocno pouczający tekst idealny na Wielki Czwartek jak i na każdy dzień. To smutne że ludzie nie idą do Kościoła bo idą do pracy i przecież tam się wystoją 10h więc nie będą wstawać rano bo godzina dla Boga to dla nich zbyt wiele, to smutne kiedy słyszę że ktoś odwrócił się od Boga tylko dla tego że ten ksiądz jest taki czy siaki. Smutne że doceniamy jak wiele łask daje Komunia , Eucharystia i jak wiele daje nam codziennie Bóg. Naprawdę lubię ten blog. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń