Lew czy kotek?

Coraz bardziej do mnie dociera, że istotą chrześcijaństwa w naszym życiu jest rozpoznawanie czasu nawiedzenia naszych dusz przez Boga. Wśród wielu monotonnych dni rozpoznać te w których pojawił się On… Jakie to ważne pokazał sam Chrystus kiedy się rozpłakał jak pojął, że mieszkańcy Jerozolimy Go nie poznali…

Piszę o tym wszystkim, bo rozpoznanie Boga w życiu (w różnych jego sytuacjach, ludziach itd.) może być trudne przez utarte myśli i schematy, które w naszej głowie siedzą… Nie małym zaskoczeniem dla mnie ostatnio było odkrycie, że Golgota (góra gdzie ukrzyżowano Jezusa) miała zaledwie kilka metrów… ot taki wzgórek… podczas gdy w mojej głowie funkcjonowało wyobrażenie, że ta Góra to z kilometr miała! Może się to komuś wydać głupie, ale dla mnie to było wstrząsające odkrycie! Długo nad tym myślałem i doszedłem do wniosku, że ten mój dziwny szok ma swoje pokrycie w duchowości, w przeżywaniu wiary… Już tłumaczę… :)

Wielu z nas wie, że życie Jezusa było ubogie, że był pogardzany, że Go chcieli cały czas zabić i w końcu to zrobili, że On to się nigdy nie bronił przemocą (słowną czy fizyczną), że chodził w łachmanach i nie miał miejsca gdzie by mógł głowę złożyć… WIEMY TO! ALE CZY AKCEPTUJEMY?

Czy przypadkiem nie jest tak, że nam to w sumie nie pasuje…? Że my w takie Boga nie chcemy wierzyć? Czy przypadkiem nie szukamy podświadomie takich informacji o „wielkości” Jezusa? Jak np. ta Golgota? Mówimy sobie: No tak cierpiał, bili Go, ukoronowali cieniem… Ale jak umarł to umarł!!! Na Górze wysokiej! Cały świat z niej widział! Wszyscy patrzyli na Króla i się bali w tej ostatniej chwili! Bo ciemno było! I On w takiej Chwale odszedł! Życie miał kiepskie, ale no końcu to wszystkim pokazał!!!
Guzik prawda…

Krzyż stał na małej górce obok drogi tak żeby się ludzie co do miasta wchodzili mogli pośmiać… w kurzu… w gwarze i huku drogi stał krzyż… być może nie zauważony przez wielu… umierał jak żył… bez chwały, bez splendoru… życie się dalej toczyło… nikt się specjalnie nie nawracał patrząc na Niego… Umarł… ściągli Go, wsadzili do grobu… tyle…

Problem jest taki, że my nie chcemy do końca tak tego widzieć… Dodajemy Bogu ludzkiej chwały… Używamy wzniosłych słów – Król wszechświata, Wywyższony na krzyżu…
Guzik prawda…
Nie było tak… To my się lepiej chcemy poczuć… że nie wierzymy w kogoś tak upodlonego, byle jakiego ale w kogoś wielkiego… W wielkiego, silnego Boga… Ważna informacja: ON NIE BYŁ WIELKI DO KOŃCA SWOICH DNI… nie był i kto tego nie zrozumie nie będzie rozpoznawał Jego nawiedzenia w życiu… bo On do nas tak przychodzi jak żył… nie w wielkiej chwale, ale w tym co pokorne, nie w gwałtownej burzy, ale w powiewie wiatru, nie w bogactwach, ale w biedzie, nie w sile, ale w tym co słabe… nie w przyjemnościach, ale w krzyżu…

A o niebie jak myślimy??? Że On tam jak Lew zwycięski będzie kroczył pomiędzy nami… (Ap 5,5) Że będziemy pokłony przed Nim bić… Nie… nie… On nam będzie tam usługiwał… On będzie na ostatnim miejscu siedział… dalej tak pokorny, dalej tak cichy…

To jest nasz problem… że my za Mistrza nie chcemy mieć biedaka, bitego, wyśmiewanego… że chcielibyśmy raczej „Księcia Pokoju”, „Lwa Judy”, „Króla Wszechświata”… O! W takiego Boga to mogę wierzyć! Ale w takiego byle jakiego?... wielu powie nie... nie będę takiego Boga naśladował...

Pamiętajmy: Można Go przegapić, jeśli się Go mierzy własnymi oczekiwaniami i własnymi kryteriami wartości… Jaki obraz Boga w sobie nosisz? Lwa? Czy potrafisz dostrzec, że On siły po ludzku rozumianej nigdy nie okazywał? Bądź lwem w walce z pokusami, z szatanem... bądź potulny względem ludzi... dobry... pokorny... taką naukę ja wyciągam po szoku "małej golgoty" ;) Wielki Post za pasem...

Komentarze