Nieopodal
miejsca w którym aktualnie mieszkam znajduje się olbrzymi
pofranciszkański kościół. Kiedyś kwitnący dzięki obecności
braci mniejszych, dziś stoi pusty. Wszędzie walający się tynk w
różnych kolorach przypomina o świetności tego miejsca. Aniołowie
i święci pospadali ze ścian żeby przyozdobić podłogę, a sufit
pod który niegdyś wznosiły się śpiewy, dziś chyli się ku
upadkowi, żeby podzielić los świętych archaniołów. Bardzo
rzadko można tutaj usłyszeć śpiewy i modlitwy – gorące – jak
powietrze przepalone słońcem, które próbuje przeciskać się
ciasnymi uliczkami Santiago.
Wśród
kurzu, w małej bocznej kapliczce, w dziurze wyżłobionej w ścianie,
ktoś umieścił tabernakulum. Lampka ledwo tląca się na czerwono,
daje znak, że jest tutaj Chrystus. Samotny, opuszczony, pośród
„upadłych” na podłogę aniołów za jedynych towarzyszy mający
myszy przecinające kaplicę w pośpiechu. Urzeczywistnienie
Ewangelii czy może mroczny sen? Czy w tym olbrzymim Kościele, nie
ma lepszego miejsca dla Króla Wszechświata? Schował się tutaj?
Może czegoś nie chce widzieć? Jak bezbronne dziecko przycupnął w
tym kącie olbrzymiego kościoła, a Jego niemy głos woła:
„Zaopiekuj się mną!” „Zatroszcz... weź mnie stąd do swojego
serca... wynieś mnie z tego ponurego kąta i ukaż w blasku...
przytul mnie i pokochaj...” i echo tego niemego krzyku niknie i
niknie...
Siadam.
Jasny blask pogodnego kubańskiego słońca przebija się przez okno.
Powietrze, gorące i ciężkie, nieruchome. Zastyga, zatrzymując
razem ze sobą czas. Jesteśmy w komplecie. On – schowany w dziurze
w ścianie, aniołowie na podłodze, myszy i ja, schowany za skorupą
swojego serca. Nie.. zaraz. Nie jesteśmy sami. Na nasze spotkanie
przybył jeszcze jeden gość. Zły. Przysiada się z boku. Jest
bardzo blisko. Tak blisko, żeby szeptać na ucho, żeby wwiercać
się do umysłu, żeby sączyć do serca jad i zatruć tą szczególną
chwilę.
Przystępujemy
do rozmowy. Głosy, myśli, wyobrażenia, kłębią się jak w
szalonym tańcu. I mówi zły: „Co tutaj robisz? Wszystko
zniszczone. Obrócone w ruinę. Nie ma nikogo. Jesteś tutaj sam,
wszyscy odeszli od Niego. Dałem im więcej. Już nie potrzebują
Króla Wszechświata. Ich królem jestem ja i moje królestwo! Nie
potrzebne im już pacierze i Chleb Życia. Wynoś się stąd! Pozwól
im spokojnie żyć. Ja im dałem wszystko. Co ty masz do
zaoferowania? Jesteś sam i masz tylko swoje słabe słowa. Jesteś
sam pełen grzechu i zła, a ich chcesz uczyć miłości? Nie bądź
śmieszny! Na nic twoje wysiłki! Oni są moi. Już nikt tutaj nie
przyjdzie. Nie wzniosą się tutaj już śpiewy i szepty próśb do
Stworzyciela. Oni o Nim zapomnieli.”
Kropla po
kropli sączy się jad. Narasta gorycz. Otwieram oczy. I przypominam
sobie. Nie jestem tutaj sam. W ścianie, w poczerniałej skrzynce,
jak w Ciemnicy jest Król. „Czemu milczysz?”. Pytam. I słyszę...
„Franciszek tutaj jest”. Biedaczyna z Asyżu tutaj? Jest. Stoi
wyrzeźbiony w drewnie, w ciemnym habicie, ze sznurem na biodrach...
Uśmiecha się.
Wracają
wspomnienia. Przypływ myśli o historii człowieka, który objął
kościół swoimi ramionami, żeby go uratować przed upadkiem.
Franciszku.. Ty Franciszku byłeś kuszony wizją kościoła w
ruinie, kiedy zobaczyłeś opuszczone kościoły w słonecznej
Italii. Franciszku, ty ten Kościół przytuliłeś, objąłeś, ukochałeś... ale nie kamienie i cegły. Ukochałeś ludzi, takimi jacy byli. Ukochałeś... Uproś u Zbawiciela łaskę jasnego spojrzenia na
Kościół Pana. Obejmij Franciszku jeszcze raz Kościół i uratuj Go. Wyproś u Boga tę łaskę, byśmy i my umieli przytulać w naszych sercach innych ludzi.
Słońce
jasnym blaskiem wdziera się do kościoła. Kłęby kurzu wirują
spokojnie. „Pochwalony bądź, Panie mój, ze wszystkimi Twymi
stworzeniami, szczególnie z panem bratem słońcem, przez które
staje się dzień i nas przez nie oświecasz. I ono jest piękne i
świecące wielkim blaskiem: Twoim, Najwyższy jest wyobrażeniem...”
szepcze Franciszek...
Podnoszę
głowę. W ścianie tabernakulum, a nad nim krucyfiks z umęczonym
Zbawicielem... jak ta ziemia, gorąca i doświadczona bólem,
śmiercią, niewolnictwem i wyzyskiem... i szepcze do serca nasz Pan:
„Jeszcze się dziwisz? Jeszcze pytasz? Odeszli ode mnie, bo ich
przygniótł krzyż cierpień i zwątpień. Zabrakło im wiary.
Zabrakło nadziei. Upadł mój lud na ziemię, jak aniołowie z
kolorowych fresków”.
Franciszek
się uśmiecha. Szum za oknem przypomina o Kościele, który żyje na
ulicach, w ciasnych domach, w szpitalach, szkołach i urzędach.
„Dla
tych, którym słońce zgasło, dla tych, dla których dzień stał
się nocą, dla tych, którzy się zagubili i którzy sami tak
wybrali.. dla tych ludzi, wyjdź odważnie i bez lęku i sprowadź
ich z powrotem...”.
Wychodzę.
Król zostaje sam w towarzystwie myszy i aniołów na podłodze. Czy
znajdą się ludzie na Kubie, w Polsce, Europie i całym świecie,
którzy odbudują Kościół? Którzy znajda w swoim sercu miejsce
dla Zbawiciela?
Szukając
wolności, odnajdujemy strach. Szukając miłości, zapominamy kto to
brat. Szukając szczęścia, wątpimy we wszystko. Pewność siebie,
to tylko sznur ciągłych zranień i złych zdarzeń. Gdzie jesteśmy?
Szukając Chrystusa odnajdujemy pokój. Szukając Jego woli,
odnajdujemy poczucie sensu życia. Szukając Jego obecności,
odnajdujemy radość. Szukając Boga, znajdujemy Życie.
Bóg chce
byśmy jak Franciszek obejmowali Kościół, budowali Go swoim
świętym życiem, swoją troską i zaangażowaniem. Przytul w swoim sercu Chrystusa. Przytul w Chrystusie wszystkich z którymi żyjesz na co dzień. Ukochaj. Obejmuj i troszcz się. Bez egoizmu i złości, bez poczucia strachu i beznadziei. Kościół nie jest ruiną dopóki nasze serca nie są ruiną. Przytul Chrystusa i odbuduj wiarę w sobie.
Panda... Pan da jak Go przytulisz :)
Panda... Pan da jak Go przytulisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz