Niedawno zmieniłem parafię. Dziś mija miesiąc od jej objęcia. Nazywa się Lamas i leży w peruwiańskiej dżungli, w części górzystej peruwiańskiej dżungli. Misyjnie to teren bardzo wymagający. 24 wioski należące do parafii. Spore odległości i trudny klimat dla Europejczyka. Skarbem jednak każdej misji i parafii są ludzie. A ci są tutaj otwarci. Skłonni do słuchania i rozmawiania.
Pandemia doprowadziła wiele rodzin na skraj nędzy. Setki tysięcy rodzin, żyje w koszmarnych warunkach. Z jednym posiłkiem dziennie. Bez pracy, bez pieniędzy. Rząd skupiony na zbliżających się wyborach nie robi prawie nic, oprócz ciągłego podnoszenia cen, co generuje strajki i wściekłość ludzi. Przestępczość w Peru była przed pandemią, teraz jednak grupy przestępcze rosną jak grzyby po deszczu. I w takiej oto atmosferze obecnie pracuję, a ludzie żyją.
W ubiegłym tygodniu odwiedziła mnie pewna pani. Musiała pokonać kilkadziesiąt kilometrów, żeby dotrzeć do centrum parafii i porozmawiać z księdzem. Zaprosiłem ją do środka. Uśmiechnięta, z oczami, które widziały nie jedno i zmarszczkami wyżłobionymi na twarzy, weszła do środka. Po krótkiej wymianie tradycyjnych formułek grzecznościowych przeszła do sedna. Nie - nie przyszła po pieniądze, nie przyszła po jedzenie, choć widać było, że tego bardzo potrzebowała. Matka. Matka samotnie wychowująca pięcioro dzieci. Matka przez lata bita i maltretowana przez swojego męża. Matka mieszkająca w środku dżungli i uprawiająca kakao, żeby mieć za co wyżywić rodzinę. Matka. Przyszła po błogosławieństwo i z butelką wody do poświęcenia. Słuchałem jej w ciszy prawie godzinę.
To nie była spowiedź. To była historia kobiety tak doświadczonej przez życie, tak skrzywdzonej, poranionej i osamotnionej, że tylko cisza mogła unieść bagaż tej historii.
Skończyła swoją opowieść i dodała - ale to nic... i uśmiechnęła się. Ale to nic.
Jak wiele w życiu trzeba przejść, żeby móc powiedzieć: "To nic"? Pierwszy raz w życiu zabrakło mi słów. Nie wiedziałem co powiedzieć. Ta kobieta nie potrzebowała pocieszenia i moich zbędnych słów. Przyszła po błogosławieństwo...
Jak wiele trzeba przejść, żeby umieć powiedzieć, że to nic.. Czasem narzekamy na najmniejsze problemy. Małe zmartwienia urastają do rangi tragedii życiowych. Z byle czego potrafimy zrobić wielką tragedię. Nie umiemy z uśmiechem na twarzy powiedzieć: ale to nic, przecież nic wielkiego się nie stało, trzeba żyć dalej i cieszyć się tym co nam Bóg daje.
Wiele trzeba w życiu przejść, żeby w końcu przestać narzekać. Wiele trzeba doświadczyć zła, cierpienia i bólu, żeby umieć się uśmiechnąć do swojej przeszłości i powiedzieć: ale to nic... Wiele łez trzeba wylać by zdobyć doświadczenie i nauczyć się być wdzięcznym.
ALE TO NIC. Ja tych słów nie zapomnę nigdy. I z pewnością to najcenniejsza wielkopostna nauka dla mnie.
Pobłogosławiłem ją. Poświęciłem wodę i wyszła. Wróciła do lasu, do swoich dzieci i kakaa. Kobieta. Matka. Dała mi piękną lekcję siły i wytrwałości. Niezłomności i hartu ducha.
Obyśmy wszyscy umieli spojrzeć w swoją przeszłość i powiedzieć z uśmiechem - ale to nic.
Komentarze
Prześlij komentarz